Przełom i inne nowele
PRZEŁOM I INNE NOWELE.
ANATOL KRZYżANOWSKI.
PRZEŁOM I INNE NOWELE.
I.
PRZEŁOM
(obrazek z notat psychologa).
Lampy elektryczne, zawieszone przed teatrem Wielkim w Warszawie, pełnym gorzały blaskiem.
Światło ich wszakże, połączone z długimi szeregami latarń gazowych, które jak węże olbrzymie, zbiegały się ze wszystkich ulic, by jasnym pierścieniem otoczyć plac dokoła,
zdawało się dziecinną igraszką tylko wobec potoków przeczystych a srebrnych promieni, rzucanych przez bladą tarczę księżyca.
Zawisłszy wysoko ponad wieżą ratuszową, patrzyła poważna, rozmarzona, na rojące się u stóp jej mrowisko wielkiego miasta.
Z tłumów tych nikt nie spojrzał nawet ku czarodziejce; ona zaś, jakby chcąc im nagrodzić ciasność murów i mętne światło gazu, rzeźbiła magicznem dłutem kolumny i fryzy
domów, posrebrzała płaskorzeźby na frontonie teatru i rozświecając cienie nocy, zdawała się otulać skwer cały w płaszcz królewski, z blasków gwiaździstych utkany.
Ani jednak czarodziejska ta dekoracya, ani pogodny wieczór jesienny, który szronem lekkim bielił dachy, nie zatrzymywały przechodniów.
Zegar na wieży wskazywał kwadrans na ósmą, a długi sznur powozów i dorożek, podjeżdżając stopniowo pod kolumny teatru Wielkiego, tamował przystęp pieszym, którzy w obawie
spóźnienia zbyt się niecierpliwili, aby na piękność nocy zwracać uwagę. Tłum ten, zjechawszy z podmuchem jesieni na zimowe leże do Warszawy, spragniony był rozrywki i widowisk.
Jedni spieszyli tu dla muzyki, drudzy — dla wzajemnego zobaczenia się, inni wreszcie — dla tej sztucznej atmosfery światła i blasków, bez której już żyć nie mogli.
Dziś więc, gdy pierwsze świetne zapowiedziano przedstawienie, stawili się wszyscy jak jeden mąż, a tu przelotny wypadek, czy nieporządek, zatamował drogę i wstrzymał powozy u
podjazdu.
Na szczęście, przeszkoda ta szybko usuniętą została.
W przedsionku, strzeżonym przez poważnego cerbera, o siwych włosach i wstędze ponsowej na piersiach, zaroiło się odrazu.
Gwar stłumionych powitań, szelest jedwabi i subtelna a leciuchna woń perfum, wypełniły perystyl, w potokach światła skąpany.
Z pod narzutek błyskały jasne toalety i obnażone ramiona; rączki drobne zsuwały z główek koronki i kapturki, by odsłonić krucze lub płowe sploty, w grecki węzeł ujęte, a
często brylantami przybrane. Tęczowy blask ich nie dziwił tu wszakże nikogo.
Przewyższały go bowiem iskry, sypane przez inne dyamenty, wielkie, podłużne, czarne i ogniem ziejące, lub jasne, przeźrocze, a chłodne napozór.
Teraz, na schodach, wiodących do lóż i krzeseł, na korytarzach i w foyer, wszyscy spostrzegli dopiero, iż gorączkowy pośpiech był zupełnie zbytecznym.
Wszak od przedstawienia dzieliło ich jeszcze minut kilka.
Podczas więc, gdy panie poprawiały przed zwierciadłami włosy lub ruchem bezwiednym, a pełnym wdzięku dotykały _bouton`ów_, by przekonać się, czy kosztowny klejnot nie został
uronionym, panowie zamieniali wśród powitań objaśnienia, widowiska dzisiejszego dotyczące.
— Słyszałeś ją radca? Cud podobno, fenomen.
— Mówią tak nowsze strony, ale kto ostatecznie rzadkie to zjawisko oglądał i kto śpiew jej słyszał?
— Wszyscy, na próbie generalnej.
— Phi!...
Na próbie była tylko prasa, która się uwzięła, by przy inauguracyi operowego sezonu ściągnąć całe miasto do teatru.
— Ależ_ Cóntessina_ jest Polką najczystszej krwi.
Pseudonim zaznacza tylko jej arystokratyczne pochodzenie, a zarazem ukrywa przed gawiedzią rzeczywiste nazwisko. Śpiewała tu już na koncercie dobroczynnym i wywołała burzę poprostu.
— Tak; śpiewała gdy nikogo w mieście jeszcze nie było.
Ja tam, co prawda, nie lubię tajemnic, ani niespodzianek.
Ustawiczne też wzmianki w pismach o jej polskości, o tem, że należy do "towarzystwa", że nie chce zdradzić incognita, oraz ciągłe zachwyty nad czarodziejskim głosem, wydają mi
się poprostu niezręczną i... stronną reklamą.
Chciał dodać płatną, ale widok jednego z wybitniejszych krytyków powstrzymał mu zgryźliwe słowo na ustach.
— Redaktor widział panią Contessinę?
— Widziałem i co więcej, słyszałem.
— Cóż, czy prawdę mówią?
— Nie wiem co mówią, ale wiem, że ma głos przepyszny, że w sezonie bieżącym zaćmi i pannę Drog i pannę d'Arnerio, choć obie wyjątkowym rozporządzają materyałem, że
wreszcie jako Małgosia do łez wzruszy publiczność.
Spojrzano po sobie; poważny lecz oględny krytyk rzadko przemawiał z taką stanowczością.
— A Russelka, a Hellerówna ?
— podjęto.
— Tu nie można porównywać; zresztą wszak tamtych niema w Warszawie.
Fala barwna, żywa, porwała ich w tej chwili i unosiła ku widowni.
Sala wrzała już życiem i tym charakterystycznym stłumionym szmerem, po jakim w wielkich zbiorowiskach poznać można publiczność wykwintną, do lepszych sfer towarzyskich
należącą.
Złoto sztukateryi i szkarłat aksamitu zlewały się harmonijnie w potokach światła elektrycznego, stanowiąc wytworne ramy dla barwnych motyli, których białe, różowe, lub
błękitne skrzydła, z modnych rękawów utworzone, zapełniały w tej chwili loże i fotele.
Spóźnienie teraz dopiero dało poznać swe skutki.
Zaczem bowiem lornetki zdołały się rozejrzeć w pozycyi, zaczem tyralierska ich szarża dosięgła pierwszego piętra, zgaszono nagle światła i ciemność głęboka zaległa salę.
Zasłona mieniąca się purpurą, a zdobna w olbrzymi monogram T.W., podniosła się zwolna.
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 | 99 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 Nastepna>>
Polecamy inne nasze strony: